Warsaw Games Week '17

piątek, 27 października 2017

Udostępnij ten wpis:
     Już od dziecka uwielbiałem gry komputerowe. Nie ukrywam, że był okres kiedy z trudem udawało się odgonić mnie od komputera. Dziś nie potrafię powiedzieć, jaka była moja pierwsza gra. Pokemon? Mario Bros? A może Hard Truck? Wszystkie te gry doczekały się swoich kontynuacji i niekoniecznie przypominają pierwowzory. Nie tylko zmieniła się grafika, ale w niektórych przypadkach również sposób instalacji. Dobrze pamiętam te czasy, kiedy wkładało się dyskietki do komputera i czekało około 10min by zainstalować grę, która ważyła hmm 40kb? A dzisiaj? W 10 min instaluje nam się gra ważąca kilka giga.

Zapraszam na filmik z WGW


Nie bez powodu wymieniłem tamte gry. Wszystkie te tytuły pojawiły się na tegorocznym Warsaw Games Week. No może prawie wszystkie. Zamiast Hard Trucka mamy Euro Track Symulator 2 wydane przez studio SCS Software. I patrząc jak wyglądał rosyjski pierwowzór, a jak wygląda obecnie jego czeski odpowiednik, mogę powiedzieć tylko jedno - chapeau bas. Nie tylko graficznie gra się zmieniła, ale również mamy obecnie bardziej realistyczną fizykę jazdy czy możliwość tuningowania naszych ciężarówek. Tych zmian jest znacznie więcej i żeby je wszystkie opisać musiałbym poświęcić na to oddzielny post. I chyba tylko jednego, czego mi obecnie brakuje i za czym z sentymentem patrzę na poprzednika, to jeżdżenie zwykłą ciężarówką. Oczywiście jak przystało na symulator ciężarówek, studio SCS software zaprezentowało się w naczepie podpiętej pod ciągnik siodłowy. Z pewnością odwiedzający mogli dosłownie poczuć klimat tych ciężkich pojazdów. A część odwiedzających zawitało pod naczepę jeszcze z jednego powodu. W sobotę oraz w niedzielę można było tam spotkać jednego z bardziej znanych jutuberów, który z pewnością bardzo przyczynił się do rozpromowania tej gry. Wujek Bohun – bo o nim mowa – nie raz na łamach swojego kanału prezentował i mówił o nowinkach ze świata zarówno Euro Trucka jak i American Truck Symulator. Nie ukrywam, że spotkanie z nim było moim głównym punktem tej wycieczki. I nie zawiodłem się. Nie tylko udało mi się zrobić sobie z nim zdjęcie, ale również zamienić klika słów. Miałem też okazję poznać Eryka Dwornickiego – jednego z programistów studia SCS – i muszę przyznać jedno, zarówno Eryk jak i Wujek są przesympatycznymi osobami.




WGW przyciągnęło mnie jeszcze jednym tytułem. A mianowicie grą firmy Ubisoft Assassin's Creed Origins. Co prawda nie grałem w nią od pierwszej części, a tym bardziej za bajtla. Tytuł poznałem jakiś rok temu za sprawą swojego szwagra, który zainstalował Assassina Black Flag. W sumie tylko po to, żebym jako pasjonat żeglarstwa miał grę, w której mogłem popływać. Chyba nie przewidział, że zarówno gra jak i świat stworzony przez studio aż tak mnie wciągnie. Co mnie najbardziej przyciągnęło w tym tytule? Hmm... chyba stroje skrytobójców. Ale również system walk, który był mocno odmienny niż ten, który dotychczas poznałem w grach. Świat, który przedstawił Ubisoft również zachwycał. Nie tylko w poprzednich odsłonach, ale również w najnowszej części. Fakt jest faktem, przez 10 minut niewiele można zobaczyć, ale po tym co widziałem mogę powiedzieć jedno – warto poczekać i zagrać. Mam cichą nadzieję, że misje głównej fabuły będą równie ciekawe co świat przedstawiony w grze.



Nie była była to jednakże jedyna gra przedstawiona przez Ubisoft. Odwiedzający mogli przetestować takie produkcje jak South Park: The Fractured But Whole, The Crew 2, Just Dance 2018 czy Far Cry 5, który premierę ma mieć w lutym 2018. Świat Far Cry'a znam głównie z filmów w/w jutubera. Sam nie miałem okazji zagrać w żadną część, ale sądząc po kolejce jaka była na WGW, tytuł cieszy się dużym zainteresowaniem. I chociaż osobiście tytuł ten nie porywa mnie w szczególny sposób, jestem ogromnie ciekaw jakie wrażenie zrobia na graczach jego nowa odsłona.



  Na evencie swoje propozycje przestawił również Microsoft w strefie Xbox'a. I tutaj również można było spotkać Assassina czy Just Dance. Oczywiście to nie były jedyne propozycje. Jeśli ktoś był ze znajomymi to mógł sprawdzić, który z nich jest lepszym kierowcą w Forza Motorsport 7. Będę szczery. Nie poszło mi najlepiej. Po mimo usilnych starań co i rusz wypadałem z toru czy wpadałem na barierki. Na tyle, ile widziałem tę grę, mogę stwierdzić, że graficznie podobała mi się. Samochód, którym jechałem był ładnie zrobiony zarówno z zewnątrz, jak i w środku. I myślę, że pasjonaci rajdówek będą się dobrze bawili przy tym tytule.



Nie tylko fani gier rajdowych mogli znaleźć dla siebie kąt. Na WGW pojawiło się dwóch rywali czyli: FIFA 18 od EA Sport oraz Pro Evolution Soccer od Konami. Z pewnością była to dobra okazja, by zaprezentować mocne strony swojej produkcji i nie tylko zatrzymać starych fanów, ale również przyciągnąć nowych zwolenników danego tytułu. Kto wygrał? Ciężko mi jest powiedzieć, ponieważ tłumy ludzi były zarówno przy jednym jak i drugim stanowisku. Niestety na WGW nie miałem okazji zagrać ani w FIFE ani w PES, ale przygotowując post i czytając różnice między jedną grą a drugą, muszę przyznać, że obie zapowiadają się ciekawie. I pomimo tego, że o PES dowiedziałem się dopiero na evencie, to chyba bardziej przemawia do mnie niż Fifa, którą znam od małego.



Ale wcześniej wymienione tytuły to nie jedyne atrakcje jakie zapewnił Microsoft z Xbox'em. Na 1000m2 znalazło się miejsce zarówno dla fanów, którzy lubią kwadratowy świat jaki oferuje Minecraft czy strategicznego świata Age of Empires Definitive Edition, jak również dla miłośników pięknej pani archeolog, czyli Lary Croft w grze Rise of the Tomb Rider.



A skoro mowa o pięknych dziewczynach. Również Sony wystawiło swoją „zawodniczkę” jaką jest rudowłosa Aloy z Horizon Zero Dawn. Powiem wprost, kto nie grał jeszcze w ten tytuł, powinien czym prędzej po nią sięgnąć. Zwłaszcza, jeżeli uwielbia gry z otwartym światem. Przy tej produkcji można spokojnie powiedzieć, że tutaj świat jest naprawdę otwarty, a przy tym ogromny. To w połączeniu z ciekawską i upartą dziewczyną, pięknymi widokami i wspaniałą muzyką sprawi, że gra porwie każdego, kto po nią sięgnie.

Screenshot Malkior
   W strefie Sony pojawiły się także nowości. A wśród nich Star Wars: Battlefront II, który z pewnością jest tytułem mocno wyczekiwanym przez fanów, w tym przeze mnie. Miałem okazję już wcześniej pograć w wersję beta tej gry i muszę przyznać jedno – wciąga równie mocno jak Horizon. Co mnie przede wszystkim cieszy w tej grze? Większa liczba plansz, jak również bohaterów i pojazdów. A wszystko dopina wspaniała grafika.



Sony zadbało również o rodziny odwiedzające targi, prezentując gry takie jak To jesteś Ty!, Wiedza to potęga czy Frantics. Wszystkie te gry sterowane są za pomocą smartfonów i świetnie nadają się na spotkania ze znajomymi czy zabawy w rodzinnym gronie. Ja sam jestem ogromnym fanem gry To jesteś Ty!, która jest włączana przy każdej okazji, kiedy przychodzą znajomi. Uważam, że naprawdę każdy będzie się przy tych trzech tytułach świetnie bawił, bez względu na wiek.

Photo NatBlue


To nie były jedyne atrakcje dla najmłodszych. Specjalnie dla nich została utworzona strefa Junior. Tam, każdy kto chciał, mógł pograć w różne tytuły gier Lego albo zbudować coś z klocków. Aż momentami sam miałem chęć zaszyć się tam i coś pobudować. A w związku z tym, że raczej byłem za duży do tej strefy, znalazłem dla siebie oddzielny kącik, w którym mogłem pobudować, a raczej złożyć Gundama z serii SD. O ile składanie nie było jakieś trudne, o tyle przyklejenie niektórych naklejek mogło sprawdzić cierpliwość i opanowanie składającego.




A gdy ktoś zmęczony grami szukał wytchnienia oraz chwili odpoczynku, to mógł udać się na strefę LifeTube i tam wygodnie usiąść na leżaku lub na trybunie i podziwiać zmagania w  grze Rocket League. Sam też lubię patrzeć jak zawodnicy kopią piłkę i strzelają gole przy pomocy samochodzików. Emocji nie brakowało zwłaszcza wówczas, kiedy piłka lądowała blisko bramki, a czas się pomału kończył.



Nie jestem w stanie wymienić wszystkich stref, ale patrząc na stoiska wystawców człowiek mógł się poczuć nieco zagubiony, nie wiedząc w którą stronę najpierw iść i od czego zacząć zabawę. Zwłaszcza, że atrakcji wcale mało nie było. Expo było wypełnione po brzegi nowościami, konkursami oraz cospleyowymi strojami i masą innych zadziwiających elementów, dzięki którym nie sposób było się tam nudzić. Naprawdę warto się wybrać i myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Organizatorzy zadbali nie tylko o graczy komputerowych, jak również i tych, którzy uwielbiają planszówki. Nie wiem jak wy, ale ja za rok pojawię się tam ponownie.



Czytaj dalej »

Park Miniatur i Makieta Kolejowa

sobota, 7 października 2017

Udostępnij ten wpis:
   Kiedy pierwszy raz poszedłem do Parku Miniatur wiedziałem, że muszę go pokazać mojemu tacie. Podobnie jak ja, pasjonuje się modelarstwem i lubi podziwiać, jak coś jest odwzorowane z najdrobniejszymi detalami. A przy makietach z Parku Miniatur tych szczegółów nie brakuje.

Więcej zdjęć na Patrząc na świat


Już wcześniej, gdy pokazywałem zdjęcia, tata był pod ogromnym wrażeniem, ile ktoś włożył pracy i wysiłku w to, aby stworzyć takie cudeńka. Jednakże prawdziwe „wow” pojawiło się dopiero wówczas, kiedy zobaczył je na własne oczy. I mnie to nie dziwi. Makiety wykonane są w skali 1:25 i mogą mile zaskoczyć każdego odwiedzającego. Nawet jeśli nie interesuje się on modelarstwem.



Mimo tego, że byłem tam drugi raz, patrzyłem na te modele i „odkrywałem” je na nowo z zapartym tchem. A może nawet jeszcze intensywniej niż wtedy, gdy byłem tam po raz pierwszy. Starałem się wyłapać każdy najdrobniejszy szczegół, który umknął mi przy poprzedniej wizycie. I mogę się założyć, że gdybym poszedł tam kolejny raz, to znów bym odkrywał prace na nowo i ponownie się nimi zachwycał. A naprawdę warto.



Dla mojego taty była to też okazja, aby powspominać czasy, kiedy był w budowlance i sam budował podobne makiety. Także jak widać nie trzeba było żyć w tamtych czasach, aby można było sobie coś powspominać. Makiety wywołują wspomnienia nawet niezwiązane z nimi bezpośrednio.



Kolejnym naszym przystankiem, jako pasjonatów modelarstwa, był Stadion Narodowy. Czemu akurat on? Co prawda na terenie stadionu znajdują się makiety przedstawiające obiekt, jak i jego przekrój, ale nie to nas tam zaprowadziło. Nas ciekawiła wystawiona tam makieta kolejowa, która jest jedną z największych w Polsce.



Zajmująca 600m2 makieta wykonana jest w skali H0 i ma wymiary 13x28m. Żeby obejść ją dookoła trzeba przespacerować się około 130 metrów. Spacerując można zobaczyć ponad 900m torów, które prowadzą przez różne mosty, tunele, jak i malownicze krajobrazy do różnych stacji i bocznic. Nie tylko tory tworzą sieć komunikacyjną. Gdyby zajrzeć pod spód makiety to naszym oczom ukaże się sieć kabli, o łącznej długości 14km. To właśnie one wprawiają w ruch lokomotywy. Ale nie to nie wszystko, ponieważ makieta jest interaktywna i można za pomocą przycisków uruchomić np. wesołe miasteczko.



Oczywiście sama makieta to nie tylko lokomotywy, wagony oraz tory, po których jeżdżą. To również tysiące drzew, krzewów i miliony ździebełek trawy, które rosną gdzieś na łąkach czy wyrastające między płytkami chodnikowymi. A skoro są łąki i lasy to nie może zabraknąć takich zwierząt jak owce czy jelenie. Oprócz tego można znaleźć tu różnego rodzaju pojazdy, od osobowych i ciężarowych, aż po ciągniki i pojazdy specjalistyczne. Dopełnieniem tego wszystkiego są figurki ludzi, które zostały przedstawione w sytuacjach życia codziennego. A wierzcie mi, makieta tętni życiem. Można zobaczyć panią spacerującą z wózkiem czy parę jadącą na rowerze. Nieco dalej ratownicy ratują człowieka po wypadku, a w jeszcze innym miejscu strażacy gaszą pożar. W wesołym miasteczku słychać śmiech i zabawę, a gdzieś obok w ciszy pan łowi ryby. A to wszystko przy akompaniamencie szumu kół i dźwięków przejeżdżających pociągów.




Makieta jest naprawdę bardzo ładnie wykonana i warto ją zobaczyć. Kto wie, może z czasem się rozrośnie i będziemy mieli jeszcze więcej frajdy ze zwiedzania? Jednak nie wszystko jest tak idealnie, jakby się mogło wydawać. Brakuje mi w niej przykładowo sieci trakcyjnej nad torami, poruszających się po ulicach samochodów, czy jakiegoś większego miasteczka. Ale mimo to naprawdę makietę warto zobaczyć i jestem mega zadowolony, gdyż nie był to zmarnowany czas. Na pewno wybiorę się tam kolejny raz, aby na nowo odkryć to, czego nie udało mi się za pierwszym razem.


Czytaj dalej »

Bieg Ordona i "Zły"

czwartek, 21 września 2017

Udostępnij ten wpis:
   Rok temu na swoim fanpage'u pisałem, że biegi nigdy nie były moją mocną stroną. Mimo to, pobiegłem w Onkobiegu żeby pomóc przy zbiórce pieniędzy. W tym roku także planowałem wziąć udział w imprezie, ale wraz z Olą planowaliśmy zagościć również na biegu Ordona, gdzie startowała wraz ze swoim mężem. Zwieńczeniem całego dnia miał być spacer śladami głównego bohatera powieści „Zły” Leopolda Tyrmanda.



   Jak się później okazało, oba biegi były niemal o tej samej godzinie, przez co niestety musieliśmy zrezygnować z jednego z nich. Zdecydowaliśmy się iść na bieg Ordona, gdyż Ola z Pawłem mieli zapewnione tam pakiety startowe.



   Bieg Ordona na Warszawskiej Ochocie był organizowany po raz trzeci. Ma on na celu nie tylko promowanie biegu, ale również, i chyba głównie, upamiętnienie rocznicy Reduty Ordona.
Bieg nie bez powodu organizowany jest w tej części Warszawy. To właśnie przy Rondzie Zesłańców Syberyjskich znajdowała się rozsławiona przez Adama Mickiewicza Reduta, a właściwie „Działo Fortyfikacyjne nr 54” lub też po prostu „Reduta nr 54”. Obecnie jedynymi elementami informującymi nas o tym wyjątkowym miejscu jest postawiony przez Stowarzyszenie Reduta Ordona pomnik jako symboliczny grób żołnierzy polskich i rosyjskich.




  To właśnie stąd biegacze rozpoczynali bieg w kierunku parku Szczęśliwickiego. Później przemierzając malownicze alejki parku, robili dwa okrążenia pokonując przy tym dystans 5km. Cały wyścig miał prowadzić jeździec na koniu, ale dla części zawodników okazał się być słabym przeciwnikiem. Trasa swoją metę miała koło górki Szczęśliwickiej, gdzie na biegaczy czekały zasłużone medale, a dla najszybszych również puchary i inne nagrody. Puchar i nagrodę otrzymał również najmłodszy i najstarszy zawodnik. Dla niektórych zawodników nie było to chyba większym wyzwaniem, bowiem do mety dotarli już po 17 minutach. Niestety puchary w tym roku nie trafiły ani do Oli, ani do Pawła, acz i tak poradzili sobie świetnie. Całej imprezie towarzyszył piknik historyczny z pokazami aktorów z wykorzystaniem replik dział z okresu Powstania Listopadowego. Po wręczeniu nagród można było nawet usłyszeć huk jaki towarzyszył takiej armacie.



   Kolejnym naszym punktem był spacer ulicami Warszawy z tytułowym „Złym”. Przyznaję bez bicia – nie czytałem. Nie miałem więc pojęcia kim był główny bohater, ani czym się zajmował. Jedynie, co wiedziałem to to, że autor uczynił bohaterami całą Warszawę oraz to, że jest to ulubiona książka mojej siostry. Co mnie skłoniło do tego żeby iść? Chyba w głównej mierze chęć dowiedzenia się kim był główny bohater i dlaczego był „zły”, oraz zobaczenie stolicy „jego oczami”. I powiem szczerze – nie zawiodłem się. Mimo to, że nie znam na tyle miasta i momentami było mi ciężko wyobrazić sobie niektóre miejsca i rzeczy, to naprawdę słuchałem z zapartym tchem.




  Dzięki naszemu przewodnikowi – Adrianowi Sobieszczańskiemu – mogłem nie tylko poznać częściowo historię głównego bohatera, ale również poczuć klimat dawnej Warszawy. Wycieczka, podobnie jak ta po parku miniatur, pozwoliła mi odkryć kolejne ciekawe historie i zakamarki miasta. Pan Adrian nie tylko opowiadał historie o autorze i bohaterach powieści, ale również zdradzał nam ciekawe anegdoty z dawnej stolicy. Między innymi o tym, że do jednej z kameralnych restauracji mogły wejść jedynie osoby w krawacie i marynarce. Ale dokładniej nie będę zdradzał tego, co opowiadał nam przewodnik, ponieważ to trzeba usłyszeć na własne uszy. Naprawdę warto. A ja z pewnością kiedyś sięgnę po tę książkę, by jeszcze raz przenieść się do dawnej Warszawy.




Czytaj dalej »

Ironman Gdynia 2017

piątek, 8 września 2017

Udostępnij ten wpis:
Na warszawski triathlon trafiłem w tamtym roku za sprawą NatBlue. Przez przypadek trafiła na informację, że poszukują wolontariuszy - w tym masażystów - na to wydarzenie. Uznaliśmy, że warto iść zobaczyć jak to wygląda. Impreza oraz ludzie którzy ją tworzyli sprawili, że kiedy dostałem telefon w tym roku z pytaniem czy jestem zainteresowany, to bez wahania się zgodziłem. Była to kolejna okazja, aby pomóc zawodnikom (a raczej ich mięśniom) dojść do siebie po zmaganiach jakich zgotowała im trasa i wywołać na ich twarzach uśmiech ulgi.


Po Warszawskim 5150 przyszło wyczekiwać kolejnej imprezy tego typu, a mianowicie Gdyńskiego Ironman'a.


Podobnie jak w stolicy z pomocą przyszły nam żele chłodzące Polskiej firmy Alba Thyment. Jednakże w przeciwieństwie do wcześniejszych masaży podczas triathlonu nie była to nasza jedyna pomoc. Główną naszą bronią był bowiem lód. Tak, tak, taki zimny w kostkach jaki mamy w domach. Z tą różnicą, że nie mieliśmy kilka kostek, a kilka kilogramów.


Przyznam, że w Gdyni po raz pierwszy nie tylko usłyszałem o masażu lodem, ale również miałem okazję wykonywać taki masaż. Szczerze powiedziawszy było to dla mnie miłym zaskoczeniem. Wiedziałem, że rozgrzane mięśnie po zawodach lub intensywnym treningu dobrze jest schłodzić, żeby szybciej doszły do siebie. Jednakże nie myślałem o używaniu do tego lodu.


Nie tylko ja byłem zaskoczony masażem lodem. Większość zawodników również była zaskoczona tego typu kuracją oraz tym jak szybko pomaga ona mięśniom wrócić do siebie. Dzięki temu można było sprawnie wymasować ponad 2 tys. sportowców.

Ale mając nawet tony lodu sam bym nie dał rady sprostać takiej ilości osób w czasie 4 godzin. Wyzwanie jakie przyniósł Ironman, jeśli chodzi o masaż podjęło około 20 masażystów i fizjoterapeutów. Na 18 stołach do masażu przez dwa dni pomagaliśmy zawodnikom wrócić do pełni sił. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza kiedy masuje się około 20 osób jeden za drugim. Oczywiście to nie oznacza, że nie mogliśmy odejść od stołu, aby się napić czy coś przekąsić, a jednocześnie złapać oddech przed kolejnymi masażami. To właśnie dlatego organizatorzy starają się, żeby masażystów było zawsze więcej niż stołów. Funkcję koordynatorów pełnili Szczepan z Klaudią, którzy nie tylko sprawdzali czy mamy jeszcze siłę, ale również służyli radami jak możemy sprawnie masować. Dzięki temu zawodnicy byli mile zaskoczeni kiedy zapewnienia Szczepana się sprawdzały i już po niecałych 10 minutach przychodziła na nich kolej.


Zawodnicy oprócz masaży mieli również do dyspozycji baseny z zimną wodą. Była ona dobrym sposobem na spotęgowanie działania masażu. Tak naprawdę nie trzeba było nikogo namawiać ani na masaż ani na kąpiel w basenie.


Niektórzy zawodnicy tak spieszą się na masaż, że zapominają o tym, aby po wysiłku najpierw nawodnić organizm i dostarczyć im odpowiednich wartości odżywczych. Tak było i tym razem. Jeden ze sportowców był odwodniony i osłabiony do tego stopnia, że ledwo dotarł do leżanki. Niestety w takich sytuacjach bardziej potrzebni są ratownicy niż masażyści. Triatlonista po kilku minutach doszedł do siebie na tyle, że poprosił ratowników o... wódkę. Podobno na wzmocnienie ;)


Zawodnicy szukali orzeźwienia w masażu lodem i zimnych kąpielach, a masażyści w pysznej lemoniadzie, gdzie mieli do wyboru trzy kolory: żółty, pomarańczowy i niebieski. Mieliśmy również zapewniony obiad przez organizatorów. Nie przewidzieli oni jednak, że masażyści kończą później i nie załapiemy się na nic innego jak makaron. A szkoda, bo z tego co mi wiadomo były również inne dania do dyspozycji.



Nie mniej jednak z niecierpliwością czekam na kolejne Warszawskie 5150 i Gdyńskiego Ironman'a. 



Czytaj dalej »

Warszawa - Utracone Perły Architektury

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Udostępnij ten wpis:

Warszawa od zawsze kojarzyła mi się z „szarymi” biurowcami i tak zwanym wyścigiem szczurów. Zawsze powtarzałem, że mogę przyjechać do niej na kilka dni, ale nie w niej mieszkać. Pomimo wszelkich zarzekań przywiodła mnie tu praca. I tak od 4 lat, małymi kroczkami, poznaję naszą stolicę, jej piękno i tajemnice. Ostatnio miałem ku temu kolejną okazję, kiedy wraz z NatBlue wybraliśmy się do Parku Miniatur Województwa Mazowieckiego. Nie trzeba było mnie długo namawiać. Jako osoba, która pasjonuje się modelarstwem i fotografią makro, wiedziałem, że muszę tam być. Kiedy tam szliśmy nie miałem pojęcia, czego tak naprawdę mam się spodziewać. Wiedziałem jedynie, że makiety przedstawiają budynki, ale nie wiedziałem ani jakie, ani skąd.



Nie sądziłem, że ta wystawa zainteresuje mnie na tyle, że sam będę szukał dodatkowych informacji o eksponatach, których nie przekazał nam przewodnik. Makiety nie tylko pozwoliły mi zobaczyć, jak dawniej wyglądała Warszawa, ale również poznać miejsca, których już nie ma lub są w zmienionej formie. Przykładem takim jest np. Pałac Lubomirskich.



To była niezwykła podróż do dawnej stolicy, podczas której mogłem „zajrzeć na spektakl” do Letniego Teatru, który został zbudowany w 1870 roku, gdyż Teatr Wielki był w przebudowie. Wychodząc z ogrodu Saskiego, gdzie znajdował się Teatr Letni, warto na chwilę zatrzymać się przy grobie nieznanego żołnierza, który otoczony jest przez piękny neoklasyczny pałac, zaprojektowany przez Adama Idźkowskiego.






Idąc w kierunku Żelaznej Bramy można zobaczyć pracę, która trwa... a właściwie przerwę przy przesuwaniu wcześniej wspomnianego Pałacu Lubomirskich, odbudowanego zaraz po wojnie według klasycystycznego projektu Joachima Hempla. Będąc przy Pałacu grzechem byłoby nie zajrzeć do Gościnnego Dworu, aby zakupić świeże warzywa albo owoce, czy też inne dobra w dość niskich cenach. 

Tradycyjnie - Jeden pracuje, ośmiu patrzy

Ślad po odciętej oficynie


Ciekawe czy pan się wreszcie zdecydował


Przechodząc przez piękną Żelazną Bramę, która była zamówiona przez króla Augusta II w 1724 roku, można usłyszeć trwającą biesiadę w Wielkim Salonie, w dwukondygnacyjnej trójosiowej budowli o wysokości 21 m znajdującej się na osi saskiej.




Spacerując ulicą Królewską warto zajrzeć do budynku Giełdy Warszawskiej, która od 1876 roku mieści się pod dawną ujeżdżalnią. Idąc nieco dalej, ciężko nie zauważyć kamienicy Granzowej, zaprojektowanej przez Witolda Lanciego i mającej 6 kondygnacji, w tym antresolę oraz piętro ukryte w wysokim mansardowym dachu. Elementem, który łączy oba budynki jest brama.



Brama łącząca kamienicę i giełdę

Kamienica Granzowa


Ech... można się rozmarzyć, gdy tak patrzy się na te piękne eksponaty. A widząc takie dzieła architektoniki chciałoby się zobaczyć je w większej ilości, a najlepiej w rzeczywistości. Niestety, przypuszczenia twórców sprawdziły się i Park Miniatur można odwiedzać jedynie do końca września, gdyż władze miasta wypowiedziały najem budynku mieszczącego się przy Senatorskiej 38, nie udostępniając lokalu zastępczego. A szkoda, bo Gmach Domu Bankowego Wilhelma Landaua idealnie pasuje do klimatu wystawy. A sama wystawa porwała mnie na tyle, że z wielką chęcią jeszcze tam wrócę, by znów popodziwiać uroki dawnej Warszawy. 


Pałac Bielińskich w trakcie budowy


Gmach Domu Bankowego Wilhelma Landaua 
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia