Na warszawski triathlon trafiłem w
tamtym roku za sprawą NatBlue. Przez przypadek trafiła na
informację, że poszukują wolontariuszy - w tym masażystów - na
to wydarzenie. Uznaliśmy, że warto iść zobaczyć jak to wygląda.
Impreza oraz ludzie którzy ją tworzyli sprawili, że kiedy dostałem
telefon w tym roku z pytaniem czy jestem zainteresowany, to bez
wahania się zgodziłem. Była to kolejna okazja, aby pomóc
zawodnikom (a raczej ich mięśniom) dojść do siebie po zmaganiach
jakich zgotowała im trasa i wywołać na ich twarzach uśmiech ulgi.
Po Warszawskim 5150 przyszło
wyczekiwać kolejnej imprezy tego typu, a mianowicie Gdyńskiego
Ironman'a.
Podobnie jak w stolicy z pomocą przyszły nam żele chłodzące Polskiej firmy Alba
Thyment. Jednakże w przeciwieństwie do wcześniejszych masaży
podczas triathlonu nie była to nasza jedyna pomoc. Główną naszą
bronią był bowiem lód. Tak, tak, taki zimny w kostkach jaki mamy w
domach. Z tą różnicą, że nie mieliśmy kilka kostek, a kilka
kilogramów.
Przyznam,
że w Gdyni po raz pierwszy nie tylko usłyszałem o masażu lodem,
ale również miałem okazję wykonywać taki masaż. Szczerze
powiedziawszy było to dla mnie miłym zaskoczeniem. Wiedziałem, że
rozgrzane mięśnie po zawodach lub intensywnym treningu dobrze jest
schłodzić, żeby szybciej doszły do siebie. Jednakże nie myślałem
o używaniu do tego lodu.
Nie
tylko ja byłem zaskoczony masażem lodem. Większość zawodników
również była zaskoczona tego typu kuracją oraz tym jak szybko
pomaga ona mięśniom wrócić do siebie. Dzięki temu można było
sprawnie wymasować ponad 2 tys. sportowców.
Ale
mając nawet tony lodu sam bym nie dał rady sprostać takiej ilości
osób w czasie 4 godzin. Wyzwanie jakie przyniósł Ironman, jeśli
chodzi o masaż podjęło około 20 masażystów i fizjoterapeutów.
Na 18 stołach do masażu przez dwa dni pomagaliśmy zawodnikom
wrócić do pełni sił. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza kiedy
masuje się około 20 osób jeden za drugim. Oczywiście to nie
oznacza, że nie mogliśmy odejść od stołu, aby się napić czy
coś przekąsić, a jednocześnie złapać oddech przed kolejnymi
masażami. To właśnie dlatego organizatorzy starają się, żeby
masażystów było zawsze więcej niż stołów. Funkcję
koordynatorów pełnili Szczepan z Klaudią, którzy nie tylko
sprawdzali czy mamy jeszcze siłę, ale również służyli radami
jak możemy sprawnie masować. Dzięki temu zawodnicy byli mile
zaskoczeni kiedy zapewnienia Szczepana się sprawdzały i już po
niecałych 10 minutach przychodziła na nich kolej.
Zawodnicy
oprócz masaży mieli również do dyspozycji baseny z zimną wodą.
Była ona dobrym sposobem na spotęgowanie działania masażu. Tak
naprawdę nie trzeba było nikogo namawiać ani na masaż ani na
kąpiel w basenie.
Niektórzy
zawodnicy tak spieszą się na masaż, że zapominają o tym, aby po
wysiłku najpierw nawodnić organizm i dostarczyć im odpowiednich
wartości odżywczych. Tak było i tym razem. Jeden ze sportowców
był odwodniony i osłabiony do tego stopnia, że ledwo dotarł do
leżanki. Niestety w takich sytuacjach bardziej potrzebni są
ratownicy niż masażyści. Triatlonista po kilku minutach doszedł
do siebie na tyle, że poprosił ratowników o... wódkę. Podobno na
wzmocnienie ;)
Zawodnicy
szukali orzeźwienia w masażu lodem i zimnych kąpielach, a
masażyści w pysznej lemoniadzie, gdzie mieli do wyboru trzy kolory:
żółty, pomarańczowy i niebieski. Mieliśmy również zapewniony
obiad przez organizatorów. Nie przewidzieli oni jednak, że
masażyści kończą później i nie załapiemy się na nic innego
jak makaron. A szkoda, bo z tego co mi wiadomo były również inne
dania do dyspozycji.
Nie
mniej jednak z niecierpliwością czekam na kolejne Warszawskie 5150
i Gdyńskiego Ironman'a.
Super, że tak Ci się to spodobało! Bardzo mnie to cieszy. :)
OdpowiedzUsuń