Bieg Ordona i "Zły"

czwartek, 21 września 2017

Udostępnij ten wpis:
   Rok temu na swoim fanpage'u pisałem, że biegi nigdy nie były moją mocną stroną. Mimo to, pobiegłem w Onkobiegu żeby pomóc przy zbiórce pieniędzy. W tym roku także planowałem wziąć udział w imprezie, ale wraz z Olą planowaliśmy zagościć również na biegu Ordona, gdzie startowała wraz ze swoim mężem. Zwieńczeniem całego dnia miał być spacer śladami głównego bohatera powieści „Zły” Leopolda Tyrmanda.



   Jak się później okazało, oba biegi były niemal o tej samej godzinie, przez co niestety musieliśmy zrezygnować z jednego z nich. Zdecydowaliśmy się iść na bieg Ordona, gdyż Ola z Pawłem mieli zapewnione tam pakiety startowe.



   Bieg Ordona na Warszawskiej Ochocie był organizowany po raz trzeci. Ma on na celu nie tylko promowanie biegu, ale również, i chyba głównie, upamiętnienie rocznicy Reduty Ordona.
Bieg nie bez powodu organizowany jest w tej części Warszawy. To właśnie przy Rondzie Zesłańców Syberyjskich znajdowała się rozsławiona przez Adama Mickiewicza Reduta, a właściwie „Działo Fortyfikacyjne nr 54” lub też po prostu „Reduta nr 54”. Obecnie jedynymi elementami informującymi nas o tym wyjątkowym miejscu jest postawiony przez Stowarzyszenie Reduta Ordona pomnik jako symboliczny grób żołnierzy polskich i rosyjskich.




  To właśnie stąd biegacze rozpoczynali bieg w kierunku parku Szczęśliwickiego. Później przemierzając malownicze alejki parku, robili dwa okrążenia pokonując przy tym dystans 5km. Cały wyścig miał prowadzić jeździec na koniu, ale dla części zawodników okazał się być słabym przeciwnikiem. Trasa swoją metę miała koło górki Szczęśliwickiej, gdzie na biegaczy czekały zasłużone medale, a dla najszybszych również puchary i inne nagrody. Puchar i nagrodę otrzymał również najmłodszy i najstarszy zawodnik. Dla niektórych zawodników nie było to chyba większym wyzwaniem, bowiem do mety dotarli już po 17 minutach. Niestety puchary w tym roku nie trafiły ani do Oli, ani do Pawła, acz i tak poradzili sobie świetnie. Całej imprezie towarzyszył piknik historyczny z pokazami aktorów z wykorzystaniem replik dział z okresu Powstania Listopadowego. Po wręczeniu nagród można było nawet usłyszeć huk jaki towarzyszył takiej armacie.



   Kolejnym naszym punktem był spacer ulicami Warszawy z tytułowym „Złym”. Przyznaję bez bicia – nie czytałem. Nie miałem więc pojęcia kim był główny bohater, ani czym się zajmował. Jedynie, co wiedziałem to to, że autor uczynił bohaterami całą Warszawę oraz to, że jest to ulubiona książka mojej siostry. Co mnie skłoniło do tego żeby iść? Chyba w głównej mierze chęć dowiedzenia się kim był główny bohater i dlaczego był „zły”, oraz zobaczenie stolicy „jego oczami”. I powiem szczerze – nie zawiodłem się. Mimo to, że nie znam na tyle miasta i momentami było mi ciężko wyobrazić sobie niektóre miejsca i rzeczy, to naprawdę słuchałem z zapartym tchem.




  Dzięki naszemu przewodnikowi – Adrianowi Sobieszczańskiemu – mogłem nie tylko poznać częściowo historię głównego bohatera, ale również poczuć klimat dawnej Warszawy. Wycieczka, podobnie jak ta po parku miniatur, pozwoliła mi odkryć kolejne ciekawe historie i zakamarki miasta. Pan Adrian nie tylko opowiadał historie o autorze i bohaterach powieści, ale również zdradzał nam ciekawe anegdoty z dawnej stolicy. Między innymi o tym, że do jednej z kameralnych restauracji mogły wejść jedynie osoby w krawacie i marynarce. Ale dokładniej nie będę zdradzał tego, co opowiadał nam przewodnik, ponieważ to trzeba usłyszeć na własne uszy. Naprawdę warto. A ja z pewnością kiedyś sięgnę po tę książkę, by jeszcze raz przenieść się do dawnej Warszawy.




Czytaj dalej »

Ironman Gdynia 2017

piątek, 8 września 2017

Udostępnij ten wpis:
Na warszawski triathlon trafiłem w tamtym roku za sprawą NatBlue. Przez przypadek trafiła na informację, że poszukują wolontariuszy - w tym masażystów - na to wydarzenie. Uznaliśmy, że warto iść zobaczyć jak to wygląda. Impreza oraz ludzie którzy ją tworzyli sprawili, że kiedy dostałem telefon w tym roku z pytaniem czy jestem zainteresowany, to bez wahania się zgodziłem. Była to kolejna okazja, aby pomóc zawodnikom (a raczej ich mięśniom) dojść do siebie po zmaganiach jakich zgotowała im trasa i wywołać na ich twarzach uśmiech ulgi.


Po Warszawskim 5150 przyszło wyczekiwać kolejnej imprezy tego typu, a mianowicie Gdyńskiego Ironman'a.


Podobnie jak w stolicy z pomocą przyszły nam żele chłodzące Polskiej firmy Alba Thyment. Jednakże w przeciwieństwie do wcześniejszych masaży podczas triathlonu nie była to nasza jedyna pomoc. Główną naszą bronią był bowiem lód. Tak, tak, taki zimny w kostkach jaki mamy w domach. Z tą różnicą, że nie mieliśmy kilka kostek, a kilka kilogramów.


Przyznam, że w Gdyni po raz pierwszy nie tylko usłyszałem o masażu lodem, ale również miałem okazję wykonywać taki masaż. Szczerze powiedziawszy było to dla mnie miłym zaskoczeniem. Wiedziałem, że rozgrzane mięśnie po zawodach lub intensywnym treningu dobrze jest schłodzić, żeby szybciej doszły do siebie. Jednakże nie myślałem o używaniu do tego lodu.


Nie tylko ja byłem zaskoczony masażem lodem. Większość zawodników również była zaskoczona tego typu kuracją oraz tym jak szybko pomaga ona mięśniom wrócić do siebie. Dzięki temu można było sprawnie wymasować ponad 2 tys. sportowców.

Ale mając nawet tony lodu sam bym nie dał rady sprostać takiej ilości osób w czasie 4 godzin. Wyzwanie jakie przyniósł Ironman, jeśli chodzi o masaż podjęło około 20 masażystów i fizjoterapeutów. Na 18 stołach do masażu przez dwa dni pomagaliśmy zawodnikom wrócić do pełni sił. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza kiedy masuje się około 20 osób jeden za drugim. Oczywiście to nie oznacza, że nie mogliśmy odejść od stołu, aby się napić czy coś przekąsić, a jednocześnie złapać oddech przed kolejnymi masażami. To właśnie dlatego organizatorzy starają się, żeby masażystów było zawsze więcej niż stołów. Funkcję koordynatorów pełnili Szczepan z Klaudią, którzy nie tylko sprawdzali czy mamy jeszcze siłę, ale również służyli radami jak możemy sprawnie masować. Dzięki temu zawodnicy byli mile zaskoczeni kiedy zapewnienia Szczepana się sprawdzały i już po niecałych 10 minutach przychodziła na nich kolej.


Zawodnicy oprócz masaży mieli również do dyspozycji baseny z zimną wodą. Była ona dobrym sposobem na spotęgowanie działania masażu. Tak naprawdę nie trzeba było nikogo namawiać ani na masaż ani na kąpiel w basenie.


Niektórzy zawodnicy tak spieszą się na masaż, że zapominają o tym, aby po wysiłku najpierw nawodnić organizm i dostarczyć im odpowiednich wartości odżywczych. Tak było i tym razem. Jeden ze sportowców był odwodniony i osłabiony do tego stopnia, że ledwo dotarł do leżanki. Niestety w takich sytuacjach bardziej potrzebni są ratownicy niż masażyści. Triatlonista po kilku minutach doszedł do siebie na tyle, że poprosił ratowników o... wódkę. Podobno na wzmocnienie ;)


Zawodnicy szukali orzeźwienia w masażu lodem i zimnych kąpielach, a masażyści w pysznej lemoniadzie, gdzie mieli do wyboru trzy kolory: żółty, pomarańczowy i niebieski. Mieliśmy również zapewniony obiad przez organizatorów. Nie przewidzieli oni jednak, że masażyści kończą później i nie załapiemy się na nic innego jak makaron. A szkoda, bo z tego co mi wiadomo były również inne dania do dyspozycji.



Nie mniej jednak z niecierpliwością czekam na kolejne Warszawskie 5150 i Gdyńskiego Ironman'a. 



Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia